Po raz pierwszy na praktyki do Afryki wyjechała w 2016 r. Był to kurs dla studentów weterynarii połączony z wolontariatem w rezerwacie Shamwari w RPA. Katarzyna Kołodziejczyk, bo o niej mowa, była wówczas studentką SGGW, której wielkim marzeniem było leczenie dzikich afrykańskich zwierząt. Dążenie do celu wymagało determinacji – największym wyzwaniem było zebranie funduszy na podróż i pobyt w Shamwari. Jednak udało się! Wtedy była jedyną Polką biorącą udział w przedsięwzięciu, i to prawdopodobnie w całej historii tego typu kursów. Osiągnęła swój cel i przetarła szlak kolejnym marzycielom. Dosłownie, ponieważ zajęła się organizacją podobnych wyjazdów dla studentów, nie tylko z SGGW. W najbliższe wakacje zamierza już po raz czwarty wyjechać do Afryki – w tym po raz drugi z grupą dziewczyn. Chłopaków też zaprasza!
Afryka wciąga
Dlaczego ciągle tam wraca? – „Afryka sama w sobie wciąga” – tłumaczy Katarzyna Kołodziejczyk. – „Wyjazd tam był moim marzeniem. Spotkałam wielu wspaniałych ludzi. Udało mi się nawiązać z nimi kontakt i teraz jeżdżę jak w odwiedziny do rodziny lub przyjaciół . Na miejscu okazało się, że praca w Afryce jest czymś zupełnie innym niż to, co robimy tutaj. Kiedyś naoglądałam się programów o pracy afrykańskich weterynarzy. Będąc tam po raz pierwszy, czułam się, jakbym grała w jakimś filmie”.
W Shamwari kursy (płatne) organizowane są trzy razy w roku – każdy trwa dwa tygodnie. Liczba miejsc podczas jednego turnusu jest ograniczona – wyjechać może maksymalnie 10 osób. Mogą to być osoby w jakiś sposób związane z medycyną weterynaryjną – lekarze, technicy, studenci. Poza tym przez cały rok mogą przyjeżdżać wolontariusze tzw. nieweterynaryjni. Do ich zadań należy m.in. naprawa dróg, obserwacja zwierząt, pomaganie przy naprawie ogrodzeń. – „W czasie mojego pierwszego pobytu w Shamwari, byli tam m.in.: trener personalny, nauczyciel matematyki, aktorka. Przyjeżdżają też całe rodziny” – mówi.
Pierwszy pobyt Kasi w Shamwari w RPA trwał cztery tygodnie (dwutygodniowy kurs i dwutygodniowy wolontariat). W 2017 r. najpierw pojechała na tydzień do Okonjima Lodge w Namibii. Brała tam udział w corocznym przeglądzie zdrowia zamieszkujących rezerwat gepardów i lampartów. Wyjazd udło się jej zrealizować dzięki Marii Geremek, również absolwentki weterynarii w SGGW. Potem ponownie pojechała na cztery tygodnie do Shamwari. Tym razem już nie jako uczestniczka kursu a asystentka lekarza weterynarii, dr. Johana Jouberta. Jej zadaniem było pomagać głównemu lekarzowi m.in. w utrzymaniu porządku w lekach. Zdarzyło się jej również prowadzić wykłady tematyczne.
„Ponieważ byłam tam dłuższy czas, mogłam pomagać zajmować się zwierzętami w ośrodku rehabilitacji. Przebywają tam osierocone lub zranione zwierzaki. Uczestnicy kursu oraz turyści mogą je jedynie obserwować, nie mają z nimi bezpośredniego kontaktu na stałe. Są to zwierzęta, które i tak już mają traumatyczne doświadczenia. Dlatego przydzieleni są do nich stali opiekunowie” – mówi K. Kołodziejczyk.
Podczas wyjazdu w 2018 r. Kasia również pełniła funkcję asystentki. Ponadto pojechało z nią 10 dziewczyn – studentek weterynarii. Pomogła im zorganizować wyjazd, atrakcje weekendowe na miejscu oraz, w razie potrzeby, robiła za tłumacza. Następny wyjazd (w 2019 r.) będzie wyglądał podobnie. Dziewczyny już się przygotowują. Dlaczego właściwie Kasia zabiera je ze sobą? – „Chłopaków też zapraszam!” – zachęca z uśmiechem – „Dzięki temu, że organizuję spotkania i wykłady, a także prowadzę bloga i fanpage >VetAway<, na których opisuję moje afrykańskie przygody, dużo osób zaczęło pytać, jak zorganizować taki wyjazd. I tak to się zaczęło... Będąc w RPA, powiedziałam, że jest spora liczba chętnych i czy byłaby taka możliwość, żebym ich tutaj ze sobą zabrała. Pracownicy rezerwatu zgodzili się, a nawet ucieszyli z propozycji. Zainteresowanych wyjazdem jest coraz więcej. Piszą do mnie osoby, które chciałyby wyjechać za dwa lub trzy lata, bo najpierw chcą zrealizować określony etap nauki.”
Studia doktoranckie
Kasia, odkąd zaczęła studia doktoranckie w SGGW, planuje wyjechać do RPA na dłużej. Nawiązała już nawet kontakt z Uniwersytetem w Pretorii. Chce badać jedną z metod oceny stresu u dzikich zwierząt żyjących na wolności . W badaniu pobierane są próbki kału i na ich podstawie określany jest hormon stresu. Dostała już zgodę na współpracę z Warszawskim Ogrodem Zoologicznym, żeby przeprowadzić takie badanie najpierw u zwierząt dzikich żyjących w niewoli. Taką współpracę planuje również z innymi ogrodami zoologicznymi w Polsce. Docelowo jednak jej obiektem badawczym będą afrykańskie zwierzęta żyjące na wolności. Podczas pobytu w RPA mogłaby jednocześnie prowadzić badania i opiekować się kolejnymi grupami studentów z Polski.
Castingi na wolontariuszy?
Okazuje się, że nie ma castingów na wolontariuszy. Po prostu zainteresowani zgłaszają się, a Katarzyna przesyła im ofertę. Jeśli zgadzają się na postawione warunki i są w stanie pokryć wszelkie koszty związane z wyjazdem, wyjeżdżają. – „Ostatnio jedna z dziewczyn pojechała sama w innym terminie ze względu na pełny skład ekipy na wakacyjny turnus” – wyjaśnia organizatorka. – „Na przyszły rok mam grupę mniejszą, pięcioosobową, co mnie bardzo cieszy, bo będzie też pięć osób z innych krajów, więc uczestnicy będą mogli podszlifować angielski.”
Sylwia Jankowska, studentka IV roku weterynarii z SGGW, zawsze marzyła o tym, żeby zobaczyć Afrykę i dowiedzieć się, jak funkcjonuje rezerwat. Kasię poznała dzięki organizowanym przez Międzynarodowe Zrzeszenie Studentów Weterynarii – IVSA (ang. International Veterinary Students' Association) tzw. „Obiadów Czwartkowych” na Wydziale Medycyny Weterynaryjnej SGGW, w ramach których Kasia, jako prezes Koła naukowego Medyków Weterynaryjnych, prowadziła wykład na temat wyjazdów zagranicznych na praktyki. Potem z jej fanpage’a „VetAway” dowiedziała się o możliwości wyjazdu na praktyki do Shamwari. – „Wciągnęłam w to jeszcze dwie koleżanki” – mówi Sylwia – „Nie wiedziałam, że to jest w sumie takie proste, żeby się zorganizować. Wystarczy znaleźć Kasię! (śmiech) Po skończonym kursie i wolontariacie przedłużyłyśmy sobie z koleżankami pobyt w Afryce. Bilety są dość drogie, więc chciałyśmy wykorzystać tę możliwość jak najlepiej. Afryka jest przepiękna, zachwyca niesamowitymi krajobrazami.”
Czy istnieje idealny kandydat na wolontariusza? – „Przede wszystkim musi to być osoba, która nie boi się podróży, ma głowę pełną pomysłów, jest dociekliwa, otwarta i nie boi się pracy fizycznej” – wylicza K. Kołodziejczyk. – „Dużo osób pyta mnie, czy angielski musi być na bardzo wysokim poziomie i czy wymagany jest język specjalistyczny. Wydaje mi się, że nie. Jeśli zachodzi taka potrzeba, to pracownicy rezerwatu tłumaczą daną czynność nawet cztery razy. Ja też pomagam. Pewną trudność w komunikacji na początku stanowi to, że pracownicy z Shamwari mają trochę inny akcent.”
Dzień z życia wolontariusza
Standardowy dzień podczas turnusu zaczyna się od porannego wyjazdu do centrum rezerwatu. Tam odbywają się spotkania z głównym weterynarzem, który przydziela grupie zadania do zrealizowania oraz wyjaśnia, w jaki sposób ma przebiegać praca – na przykład przewożenie w obrębie rezerwatu antylop albo pakowanie ich na samochód, żeby przetransportować je do innego rezerwatu. – „Za każdym razem, kiedy jechaliśmy z miejsca, gdzie spałyśmy, do centrum rezerwatu i z powrotem, to było coś niesamowitego, ponieważ rezerwat jest jak safari” – wspomina Zuzanna Kołkowska, studentka V roku weterynarii z SGGW. – „Jeździliśmy wielkim autem. Nigdy nie było wiadomo, co tym razem zobaczymy – gepardy czy słonie. To było coś wspaniałego.”
Każdego dnia grafik był wypełniony. Nawet w weekendy nie dało się ponudzić. Wolontariusze a właściwie (tym razem) wolontariuszki, miały wszystko świetnie zorganizowane, by maksymalnie wykorzystać czas pobytu. Po powrocie do kraju długo będą wspominać choćby łapanie nosorożca w celu oznaczenia go. – „To jest zupełnie abstrakcyjne dla większości ludzi u nas w kraju, żeby być tak blisko nosorożca” – dodaje Zuzanna. – „Blisko ogromnego stworzenia i jeszcze ze świadomością, że nosorożce są zagrożone. Jeżeli nie podejmiemy żadnych działań, to wkrótce już ich nie będzie (wg badań nastąpi to w 2021 r.). Nikt już ich nie zobaczy. Tak bliski kontakt z tym zwierzęciem daje do myślenia, że jednak możemy coś zrobić, żeby je ochronić.”
Potrzebne fundusze
Wyjazd do Afryki jest kosztowny. Nie jest łatwo znaleźć fundusze, a są one potrzebne na opłacenie kursu, zakup biletów lotniczych, żywność czy odpowiednie wyposażenie. Oczywiście poszukiwani są sponsorzy. Firmom znacznie łatwiej jest przekazać gadżety, które potem uczestniczki afrykańskich wyjazdów mogą zareklamować m.in. na zdjęciach zamieszczanych w internecie. Pojawiły się też firmy, które wyposażyły dziewczyny m.in. w bluzy i czapki – używają ich nadal. W zeszłym roku wsparcia udzielił dziekan Wydziału Medycyny Weterynaryjnej, za co dziewczyny są ogromnie wdzięczne. Organizują również internetowe zbiórki pieniędzy. Wszystko po to, żeby spełniać marzenia.
Praca w zawodzie
Okazuje się, że najtrudniejszym elementem pracy w zawodzie lekarza weterynarii nie są wcale skomplikowane zabiegi chirurgiczne czy agresywne zwierzęta. Największy kłopot sprawiają właściciele pacjentów. Niektórzy studenci weterynarii tłumaczą, że wybrali te studia (zamiast na przykład kierunku lekarskiego), żeby nie pracować z ludźmi-pacjentami. Jakież rozczarowanie było potem… Praca z właścicielem zwierzaka wymaga dużej cierpliwości. Tak naprawdę to od właściciela zależy, czy lekarz dowie się, co dolega pupilowi i czy będzie mógł postawić dobrą diagnozę. Kasia w zawodzie pracuje już prawie rok. Swoich pacjentów przyjmuje w jednej z warszawskich całodobowych klinik. Wie doskonale, z czym wiąże się ten zawód. Jednak nie wyobraża sobie, że mogłaby robić coś innego. Praca ze zwierzętami przynosi jej ogromną satysfakcję. Choć bywa, że ciągle brakuje jej czasu. Praca w klinice, studia doktoranckie, udział w konferencjach, organizowanie wyjazdów do Afryki i same wyjazdy – wszystko to wymaga świetnej organizacji. Oczywiście dzięki m.in. pracy ma możliwość zgromadzenia odpowiednich funduszy na wyjazd do rezerwatu. Ponadto jest to praca w wymarzonym zawodzie i możliwość zdobywania doświadczenia.
Kłusownictwo i mądra turystyka
Kasia chciałaby móc pomagać również afrykańskim zwierzętom. Chciałaby edukować, a przede wszystkim zwracać uwagę na mądrą turystykę. Będąc w Polsce, bierze udział w spotkaniach, podczas których opowiada o swoich przygodach w Afryce. Wtedy to próbuje wytłumaczyć problem kłusownictwa i nakłania do mądrej turystyki. Na czym polega jej plan? – „Niestety, najlepiej dotrzeć do ludzi poprzez drastyczne zdjęcia zabitych zwierząt (pod warunkiem, że nie są to wykłady dla dzieci) – z obciętymi rogami, ciosami, bądź podając liczby zabitych zwierząt”. – podkreśla Kasia. – „Mam wrażenie, że ludzie to sobie wtedy uświadamiają. Trudno jest, żebyśmy my jako turyści coś bezpośrednio zrobili z kłusownictwem. Tłumaczę, że powinniśmy zwracać uwagę, by nie kupować pamiątek z elementami zwierząt i nie płacić za atrakcje wykorzystujące zwierzęta (zdjęcia ze zwierzętami, jazda na słoniach, dokarmianie). Ponadto ci, którzy czerpią korzyści finansowe z krzywdy zwierząt, wiedzą jak zmanipulować turystów. Mówią na przykład, że to są biedne osierocone lwiątka i muszą je nakarmić, a potem je wypuszczą. Ludzie często myślą, że ratują te zwierzaki, choć tak naprawdę jest wręcz odwrotnie”.
https://www.facebook.com/vetaway
Opracowała: Anita Kruk
https://vetaway.wordpress.com/
Poniedziałek, 29 czerwca 2018 r.
„W związku z coraz poważniejszym kryzysem kłusowniczym, kolejne małe nosorożce tracą matki, które zabijane są dla rogu. Takie właśnie dwa podrostki, samiczka i samczyk, trafiły do Shamwari. Naszym zadaniem było przeniesienie ich z zagrody na dużo większy wybieg, gdzie czułyby się znacznie lepiej i swobodniej. Te biedne zwierzęta kojarzą człowieka z wielką traumą i okrucieństwem, nic więc dziwnego że wpadły w panikę na widok Johana z wycelowaną w nie bronią Palmera. Nie mając dokąd uciec, musiały w końcu pogodzić się z faktem że nic nie mogą zrobić. Kiedy zasnęły, umieściliśmy je na „ambulansie” (grube, gumowe nosze), który ciągnięty przez samochód powoli ruszył w stronę nowego wybiegu. Wcześniej na miejscu przygotowaliśmy dużo suszonej lucerny i świeżą wodę. Po dotarciu na miejsce i podaniu leków na wybudzenie, wszyscy oddaliliśmy się na bezpieczną odległość by zwierzęta mogły się w spokoju wybudzić. Samiczka jako pierwsza odzyskała świadomość i zaczęła wstawać. Po chwili całkiem oprzytomniała, podniosła się i odeszła. Niestety samczyk się nie budził i jak się ostatecznie okazało, przestał oddychać. Od razu przystąpiliśmy do reanimacji. Jedna osoba z grupy uciskała kolanem klatkę piersiową, podczas gdy Megan podała dożylnie adrenalinę. Niestety, mimo usilnych prób, serce nie podjęło pracy i musieliśmy pogodzić się ze stratą małego nosorożca. Wszyscy byliśmy wstrząśnięci. Johan był w szoku. Powiedział, że nigdy jeszcze czegoś takiego nie widział. Musieliśmy jednak szybko uporać się z emocjami, bo czekała nas sekcja zwłok celem ustalenia przyczyny śmierci. Udało nam się ustalić, że kłusownicy którzy zabili matkę nosorożca, strzelali również do niego. Kości ramienne obu kończyn piersiowych były na wylot przeszyte przez kule. Liczne odpryski kości utknęły w okolicznych mięśniach powodując wyraźne odczyny zapalne. Ponadto żołądek był pełen pasożytów. Wycinki narządów wewnętrznych zostały pobrane i wysłane do dalszych analiz. Póki co wydaje się, że organizm nie zniósł kolejnego znieczulenia i towarzyszącego całemu procesowi stresu. Nie mieliśmy jednak wyjścia i musieliśmy podjąć ryzyko. Studenci poznali, więc ciemną stronę pracy lekarza weterynarii dzikich zwierząt. Utrata pacjenta to zawsze wielki cios dla lekarza, a co dopiero gdy dotyczy to zagrożonego gatunku, którego przedstawiciele giną każdego dnia. Po skończeniu sekcji do zrobienia pozostała nam jeszcze jedna rzecz. Usunęliśmy niewielkie (jak u młodego osobnika) rogi, które zostały właściwie zabezpieczone i zgłoszone do odpowiednich służb.”
Katarzyna Kołodziejczyk