
Jeden z uczestników Światowego Zjazdu Inżynierów Polskich na Politechnice Warszawskiej prof. Piotr Moncarz z Stanford University w USA, który na co dzień pracuje w firmie konsultingowej w Dolinie Krzemowej w stanie Kalifornia, mówił na temat warunków polepszenia innowacyjności w Polsce.
"Kultura innowacyjności w Polsce jest tłumiona poprzez tradycję
wytykania palcem braku sukcesu. Jak ktoś się potknie, to nie mówi mu się potknął się i następnym razem będzie biegał szybciej, tylko mu się
pamięta to do końca życia, że się potknął, już nie mówiąc
o upadkach,
które są zazwyczaj traktowane jako znak fatalnego niezdarstwa. To jest
coś z czym musimy walczyć.
Musimy naszych studentów w Polsce
przygotowywać do tego, żeby rozumieli, że życie zawodowe polega na
potknięciach
i poderwaniu się do następnego sprintu. To jest podstawa, a
tego nie uczą profesorowie w Polsce.
Innowacyjność musi się opłacać. Musi być ten doping, innowacyjność to nie jest coś, że sobie przypnę znaczek innowatora do klapy marynarki. To nie działa. Ten doping polega na tym, że kiedy ja idę do mojej kafejki w Palo Alto w Dolinie Krzemowej, to tam siedzą ludzie w różnym wieku, nie tylko młodzi ludzie, i coś tam rysują na serwetce i szkicują jakiś nowy pomysł. Ale to bez przerwy jest robione w kontekście budowy firmy, zarabiania pieniędzy, po to, żeby znów móc zbudować firmę, znów zarobić pieniądze itd., a jak się nie uda, to oznacza, że coś zrobiliśmy źle, trzeba to przestudiować i startujemy od nowa.
Co jest potrzebne do tego dopingu
materialnego? Tutaj jest potrzebna struktura inwestycyjna, czyli to, co
zaczyna się
w Polsce pojawiać teraz, i z czego się bardzo cieszę,
mianowicie venture capital (długoterminowy kapitał inwestycyjny,
charakteryzujący się dużym stopniem ryzyka i mogący
w przyszłości
przynieść duże zyski - PAP). Powstał Krajowy Fundusz Kapitałowy. Rząd
polski zrozumiał, że musi jakieś fundusze wyłożyć na to pierwsze ryzyko
(...), firmy zarządzając tymi pieniędzmi ryzykują także własnymi
pieniędzmi. To tak nie ma, że tylko rządowe mogą być, bo to wtedy są
granty, a jak wiemy
z tego nic nie wynika.
I wtedy te pieniądze wchodzą w sposób kapitalistyczny na ten rynek naukowy. Firma pyta naukowca: co ja z ciebie będę miał, kiedy będzie produkt, jaki jest rynek dla tego produktu, w jaki sposób ty będziesz brał w tym udział, bo jak ty chcesz tylko dać swój patent, swój pomysł i nie chcesz z tym mieć nic wspólnego, no to może ty w to nie wierzysz, a jak ty w to nie wierzysz, to dlaczego ja mam wierzyć w to swoimi pieniędzmi. To do widzenia.
Prawo ochrony własności intelektualnej musi być tak samo bezwzględne jak prawo kryminalne. Nie może tak być, że ktoś, profesor, naukowiec, młody człowiek, który wymyślił jądrową trzepaczkę do bicia śmietany, żeby ktoś jutro mu to skopiował i żeby mu to uszło płazem. To jest bardzo ważne.
Musi się stworzyć kultura brokerstwa własność intelektualnej, czyli tych instytucji, które potrafią tego naukowca, tego wynalazcę pokierować do inwestora, do przemysłu, na rynek. Bo trudno sobie wyobrazić, żeby człowiek, który pracuje nad jakimiś wspaniałymi rewolucjonizującymi jego dziedzinę wynalazkami, żeby ten człowiek również był marketingowcem i finansistą".
PAP - Nauka w Polsce