12-26.11.2015

APS zaprasza na wystawę grafiki i malarstwa MAGDY PIETRUCHY ALBUM RODZINNY

Instytut Edukacji Artystycznej Wydziału Nauk Pedagogicznych Akademii Pedagogiki Specjalnej im.Marii Grzegorzewskiej w Warszawie zaprasza na wystawę grafiki i malarstwa MAGDY PIETRUCHY ALBUM RODZINNY. Wystawa czynna w dniach 12-26.11.2015.

Oglądam akwatinty z cyklu Pryzmat - myślę (sobie) niezobowiązująco, że w patrzeniu staję się coraz większym egoistą. Widzę coraz słabiej, ten proces jest z każdą chwilą bardziej męczący, mniej zapamiętuję, a jeszcze gorzej jest z samym rozumieniem. Istnieję sam dla siebie w tej miłej, własnej niedoskonałości.

Oglądam różne portrety autorstwa Magdy Pietruchy - szczególnie dobrze odnajduję się w ich rozmyciu. I wiem, że nie chodzi tu o sama technikę ani materię, nie dotyczy to również stałości ani płynności. Najbliższe byłoby to czemuś gazowemu, lepiej - lotnemu, chociaż też nie do końca. Dzięki temu mogę zobaczyć ludzi, w tym też siebie, jakimi byli wiele lat temu oraz jacy będą w odległej przyszłości. Rozpiętość możliwości jest chyba niewyobrażalna, ale porusza się wciąż w ramach prawdopodobieństwa. Jest to jak zobaczenie z oddali czyjegoś konturu i poczucie pewności, że zna się tę osobę. Może dzieje się tak za sprawą postury, może dzięki sposobowi poruszania się, kolorowi lub przez coś nienazwanego. Ta ostatnia opcja podoba mi się najbardziej. Magda Pietrucha musiała zdawać sobie sprawę ze złożoności tego procesu, bo sięgnęła po zjawisko rozszczepienia światła. Jej pryzmat to specyficzny dyptyk - moment, w którym światło (my) wpada w jakąś bryłę (życie?) i chwila wyjścia z niej (śmierć). To nie są więc tylko dwa portrety tego samego, ale graniczne punkty pozornie niewiele różniące się między sobą. Artystka więc każe widzowi poruszać się między tymi dwiema płaszczyznami oraz szukać.

I wydaje się, przynajmniej mi w tym momencie, że im wszystko jest bardziej, rozproszone, rozmyte, tym w jakiś sposób bardziej realne i prawdopodobne, a jeśli ktoś woli - prawdziwe. Wystarczy naprawdę stanąć przed lustrem i przyjrzeć się swojej kopii, by zauważyć rozpad odbywający się bez przerwy. Wystarczy odejść od lustra, by uspokoić się i nie myśleć o tym, a jednocześnie ukrywać się za pewną umownością fizyczną.

Ale co jednak jeśli błędnie porządkuję punkty krańcowe? Nie wiem przecież, w którą stronę zmienia się ludzka twarz - od szczegółu do ogółu, od konkretu do umowności, a może jeszcze w zupełnie inny sposób? Jakikolwiek ten proces by nie był, jedno jest pewne - nawet jeśli kiedyś byliśmy czymś, po wejściu w pryzmat staliśmy się niczym i nadal niczym jesteśmy. Resztę nietrudno sobie dopowiedzieć, bo po wyjściu z pryzmatu światło rozprasza się dalej, w nieskończoność, aż całkowicie straci na znaczeniu i odsunie się od jakiegokolwiek istnienia. Dwa Wielkie Wybuchy, które musi przejść, o tym świadczą - drugi jest już dużo cichszy i praktycznie bez znaczenia.

Magda Pietrucha w Pryzmacie i innych swoich portretach jest artystką okrutną, bo przedstawia te procesy, o których nikt nie chce myśleć na co dzień. Jest też artystką delikatną, bo nie dopowiada tego, co najbardziej okrutne. Być może dzieje się tak, ponieważ znalazła w czymś ukojenie. Być może tym ukojeniem jest Natura.

tekst: Paweł Orzeł
pisarz, redaktor naczelny kwartalnika "eleWator"

data ostatniej modyfikacji: 2015-11-16 08:07:51
Komentarze
 
Polityka Prywatności